ostremi graniami głazów. A gdzie złomiska te dotoczyły się do bocznych szczytów i kotłów, tam przysypały je miałem skalnym i grubym piargiem, poprzez które z trudem przebija się trawa szczeciniasta i twarde pędy jakichś krzaków wynędzniałych. Wiatr nigdy, zda się, nieustający dmie tu w dzień i w nocy, napędza białe i czarne chmury, co opasują nagi wierch zwojami rozmiotanych i zwiewnych oparów lub kurzą się złowróżbnie, przepowiadając ulewę i burzę stogłosą. Nawet wtedy, gdy szczyt Sywuli i jej płaszcz zielony, zarzucony niedbale na barki skalne, pławią się i lśnią w powodzi słonecznej, jakąś grozą wieje od tej góry. Być może ona i jej siostrzyca — Doboszanka, taka też naga na kopule i niegościnna, widziały niegdyś coś strasznego niewymownie, co jak orkan przemknęło nad Gorganami, a one zapamiętały wszystko na całe swe życie aż do chwili, gdy na piarg rozsypią się ich cielska kamienne.
Kiedyż to i jakie zdarzyły się tu wypadki tak straszne i ponure? Być może, wierchy gorgańskie przechowują w pamięci długie, przerażające lata, gdy przez te góry i puszczę przedzierały się nieznane hordy, od wielkiego trzonu wędrówki ludów oderwane, niby wichrem złamane konary? Czy, może, wtedy, gdy krwawe zagony Mongołów Batu-chana kopytami koni stepowych tratowały Czarną Połoninę i przełęcz Tatarską, aby wpaść do ludnej i bogatej doliny Prutu i Dniestru? Któż potrafi odpowiedzieć na te pytania? Należy raczej dostrzec inne szczegóły i zrozumieć wtedy to, o czem myślą posępne, nagie wierchy tych łańcuchów górskich. Oto po zboczach Sywuli tkwią dodziśdnia zasieki, gdzie na pniach zbutwiałych rdzewieje sieć drutów kolczastych i ciągną się rowy strzeleckie — straszliwe legowisko udręki i śmierci żołnierskiej. Szalały tu bowiem w pierwszych latach wojny światowej krwawe duchy mordu i zagłady. Pod Sywulą też biegną na zachód i południe słupy, wyznaczające granicę naszą z czeskim sąsiadem, a wkopane tu po długich, niestety, i groźnych sporach. Dalej — na zboczach Doboszanki przez bór świerkowy, przez gąszcz młodej porośli i nieprzebytego podszycia leśnego wije się niby wąż droga, dylami przed laty wymoszczona. To nasza „żelazna“ brygada legjonowa ciągnęła tam działa i tabory, krwią znacząc każdy swój krok i wykuwając zwycięstwo, bo ku niemu tylko dążyły szare szeregi młodych, natchnionych żołnierzy, brnąc przez zaspy śnieżne po rozłogach i urwiskach górskich. Całą otchłań męki ludzkiej, całą głębię rozpaczliwego wysiłku młodzieży polskiej, zwracającej ojczyźnie ten kraj gór i puszcz, widziały podówczas Gorgany — i dla-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.