Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.


W walce z wichrami
i dopiero po wieczornym udoju, wymywszy naczynia i sprzątnąwszy całą staję, pomodlą się juhasi do Boga i św. Mikołaja i z najmocniejszem zaklęciem na ustach wsuną się do swoich szałasów, gdzie, patrząc na palącą się watrę, usną na krótką chwilę. W koszarach głośno przeżuwają paszę woły rogate i krowy, parskają konie, tupoczą owce, czasem koza meknie śmieszliwie... Psy leżą przy koszarach i od czasu do czasu, może, przez sen powarkują... Nie śpi tylko stróż nocny, sam jak noc czarny od dymu i brudu. Nie śpi, słucha i, zda się, węszy... Słyszy nawet bezszmerny mysi bieg i podziemne kreta drążenie. Cisza panuje dokoła... Nie ufa jej jednak czujny „nicznyk“, — bo razporaz gwizdnie na psy, a te ze złem szczekaniem pomkną ku zaroślom kosodrzewiny i ku borowi, to znów huknie na całe gardło „hau tam“, a to i z pistoletu wypali, w mroku nocy błysnąwszy kraśnem żądłem ognia. Czasami rozlegnie się łomot straszliwy, zgiełk w koszarach, skowyt psów i żałosny poryk bydła... „Tot wełykyj“ przełamał zwalone świerki i porwał zdobycz.
Słoneczny płaj
Na krzyki stróża wypadają juhasi z siekierami, pędzi watah ze strzelbą. Krzyki, bieganina, strzały, gwizdki, ujadanie psów, ryk wołów strwożonych i chrap koni, czujących niedźwiedzia. Wszystko ma swój koniec na świecie, więc wkrótce urywają się przeklinania i wyzwiska, kładą się znów juha-