Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.


...dają też radość rybakowi, sportowcowi...
nieznaną ludziom nizinnym, i namiętności płomienne, ni to żar, zaczajony pod szarym popiołem watry. Nikt więc nie dziwił się, gdy do „grażdy“ huculskiej wszedł i pozostał rozkochany w dziewczynie górskiej, pełnej uśmiechów słonecznych, a hożej i śmiałej, włóczęga nizinny — cygan czarnooki, wiotki i zdrowy, jak „kydryna“ rozrosła, co każdą przetrzyma nawałnicę. Nieraz, zapewne, zdarzało się, że w młodej cygance, zwinnej jak wąż i jak wąż zakradającej się do serca i krwi, niby urzeczony lub miłosnym „triłem“ napojony, zadurzył się łegiń-watah i z połoniny wysokiej, gdzie w obliczu słońca, nieba i milczących wierchów wykochał ją sobie do śmierci, na jesieni do chaty ojcowskiej przywiódł ją, kraśną, jak maki łąkowe, i, pokłoniwszy się ojcu i matce do ziemi, nieugiętym głosem, niby przysięgę rzuciwszy, powiedział, iż bez tej cyganichy żyć już nie potrafi. I żydowska też — też niestety niearyjska — domieszała się tu krew.
Z tej to domieszki krwi semickiej powstało zapewne, trudne inaczej do zrozumienia, bo na niczem nie oparte zaufanie Hucułów do Żydów, choć każdy góral na palcach przeliczyć może, ilu widział ich nędzarzami, gdy jeszcze jako „torbeje“ chadzali, a teraz na ufności i prostoduszności górali do kapitałów wielkich doszli i całą niemal wierchowinę zagarnęli.
Przy takiej mieszaninie i odrębności ludzi miejscowych dawnej szlachcie naszej istotnie mogła odpaść