Strona:F. Antoni Ossendowski - Huculszczyzna.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

„łeginiowi“ zadała „lubystka“ z ziela czarownego,
Pod cerkwią
a więc — czy pocześnie się odbyły „obzoryny“, swaty, zaręczyny, gdy matka — „nienia“ obsypywała ją i chłopaka pszenicą i białą wełną, poczem oboje maczali palce w puharze z miodem; czy po Bożemu uczyniono błogosławieństwo i ostatnie przeprosiny, gdy „matka weselna“ zaczynała nucić pieśń, kończącą się prośbą, wygłoszoną w imieniu pana młodego: „Prosyt usich, abyste prostyły i w dałeku dorohu błohosławyły“. Wzdycha mołodycia, uświadomiwszy sobie, że wkrótce wejdzie do obcej zagrody, a nie wie przecież: po szczęście, czy po „czornu dolu“? Ale myśli jej mkną dalej, bo ma wątpliwości, czy dobrze i obyczajnie przeszły „zaprosyny“ na „zaczinanie“, na „zawodyny z pownycią“ — nie wiedząc o tem, że tak samo myślała o tych tradycjach odwiecznych i obrzędach daleka jej pra-prababka — owa gazdynia, która chłopa swego na wojnę z Rzymem, Połowcami, Gotami i, Bóg jeden wie, z jakimi jeszcze wrogami, odprowadzała, płacząc i mrucząc zaklęcia w nieznanej teraz mowie, co w gwarę huculską przekształciła się z biegiem wieków. Sztywna i zadumana