iż nie ma lepszego ministra finansów niż jego gazdynia. Marzy ona jedynie o tym, by mąż jej mógł zarobić na bandurki, żeby rola nie leżała pod ugorem, bydło zdrowe było i rodne, resztę już ona sama załatwi. Będzie w domu i trochę grosza wolnego i płótno na „soroczki, nohawyci, onuczki“ i sukno na „hunie, łejbyki“ i gorsety; będzie na obiad, „połudenok i weczerę“ chleb, kapusta, „pyrohy, hałuszki, borszcz“, czasem „kisełycia, pampuchy“ albo „łemesz, bundz“ i baranina — dla radości zaś — „derewianka“ — alkohol denaturowany z cukrem i sokiem buraczanym. Wszystko to, nie wiadomo skąd i jak, zdobędzie, wytworzy gazdynia, byle by „połe rodyło“, a owce i krowy miały jagnięta i cielaki. Nie skąpi ona trudów i zabiegów. Przed świtem wybiegnie z chaty po poziomki, maliny, jeży-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/104
Ta strona została skorygowana.