własnemu losowi. Ciężkie są tu warunki dla inżynierów i robotników budujących drogi. Dynamit i piroksylina strącają nawisy skalne, zrywają całe wartwice piaskowców, tworząc gzymsy, którymi biegnie równa, twarda nawierzchnia drogi; z odłamków poszarpanych skał układane są ochronne skarpy, wały i progi przybrzeżne. Rozlegają się wybuchy nabojów, założonych przez minierów, grzechocą młoty rozbijające kamień na szczebionkę, a w tej robocie góruje nad wszystkimi Łemko Pańczyk, który się uparł, że natłuczonym przezeń kamieniem zostanie okryta szosa z Wołkowyi do Solinki, i nikogo więcej do roboty na tym odcinku nie dopuszcza. I inny jeszcze człek miejscowy — Christa — potomek kamieniarzy italskich — zazdrosny jest o te drogi w dalekim zakątku Polski. Pracuje przy obciosywaniu kamieni, w wolnych zaś chwilach wykuwa grotę w stromym spychu, gdzie stanie rzeźba Bogarodzicy Jasnogórskiej. Marzy też Christa o tym, że dane mu będzie zrzucić z posad „złe skały“ pod Glinnem, gdzie znaleziono ciało nieochrzczonego niemowlęcia, z powodu czego rzekomo zabił się w tym miejscu robotnik drogowy. W Myszkowcach na Sanie widnieją w jego korycie ruiny niedokończonej elektrowni austriackich przedsiębiorców, zburzonej falami rzeki i wojny. W Bóbrce słynął z dobrze prowadzonego sadownictwa Czech Indra, lecz podczas surowej zimy zmarniały mu drzewa. Nie upadł jednak na duchu, otrząsnął się po klęsce, zbudował tartak i elektrownię przy nim ustawił. Teraz sprzedaje ziemianom i gazdom okolicznym energię elektryczną, a Łemkowie każdą żarówkę palącą się w ich chyżach odrabiają mu na jego posiadłości, bo uparty Czech na nowo sad owocowy zakłada. Wołkowyja! Sama nazwa mówi o wyjących wilkach. Tak też jest istotnie. Sporo tu wilków wałęsa się w zimie i porywa owce i psy. Dziwna to wieś ta Wołkowyja! Istniała tu do niedawna cerkiew. Modlili się w niej Łemkowie i Polacy, aż pewnej niedzieli Rusnacy nie puścili łacinników do Domu Bożego. A gdy ci poszli na skargę do starosty, ten zapytał ich tylko:
— Jakżeż tak? Rusini mogli zbudować cerkiew, a Polacy nie potrafią wznieść kościoła?
Widać, że potrafili, bo teraz stoją obok siebie cerkiew i polski kościół katolicki, do którego ołtarz ofiarował starosta. Ba! Dopomogli, snadź sąsiedzi z Myszkowiec. Twardy to lud! Sama i bodaj szlachta polska — schłopiała, zagrodowa, chodaczkowa, ale przechowująca starannie nadania królewskie, wizerunki klejnotów i klechdy siwe o jakichś tam przodkach, co z Tatarami, Kozakami,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/124
Ta strona została skorygowana.