Szwedami i nawet z Turkami pod Wiedniem rąbali się „luto“. Tacy swego nie popuszczą, o swoje sprawiedliwie i twardo się upomną, zupełnie tak, jak ich pobratymcy i towarzysze dawnych wypraw spod Turki, gdzie mają już dosyć ukraińskich i bolszewickich podszeptów i wichrzeń zakordonowych. Niedarmo przecież z krwi ich urosły szlacheckie klejnoty, jako godła wiernej Rzeczypospolitej służby? Toteż i w sąsiedniej Solinie większość polska budzi się szybko, z ufnością i wiarą spoglądając na władze polskie i nie wierząc szczekaczom, którzy złote góry obiecują i do klęski nieraz już doprowadzili łatwowiernych gospodarzy, jak to było w r. 1932 pod smutnej pamięci Oszwarową... Po dziś dzień o tym rozpowiada skałom i drzewom Solinka, skacząc po kamiennych żebrach łożyska, gdzie niewidzialna przebiega granica Łemkowszczyzny i gdzie jednocześnie uchodzą ku południowi pierwsze uskoki Bieszczadów lesistych. Nie kończy się tam jednak ziemia leska, ojcowizna Kmitów-Śreniawitów i Balów. Roztacza się dalej aż pod grań bieszczadzką, gdzie w puszczach na wiosnę głuszce tokują i tęsknie a groźnie porykują jelenie, gdy jesień szkarłatem pokropi listowie buczyny i pozłotą powlecze brzozy i olchy.
Od Leska szosa przeciągnęła się ku dawnej granicy węgierskiej, przez Cisnę, skąd kolejką wąskotorową dostać się można do Łupkowa, a przez jego przełęcz zwykłym torem na tamtą stronę gór — na ziemię słowacką. Dolina Solinki łączy się z nią boczną szosą, biegnącą przez coraz bardziej obniżającą się pagórkowatą miejscowość i mija kilka osad. U jednej z nich na łące spływającej z łagodnego wzniesienia, uwieńczonego lasem iglastym, zwracają na siebie uwagę dwa duże, kąpiące się w słonecznej powodzi gmachy o płonących oknach. Są to lotniska prywatne, słabo zresztą uczęszczane, lecz idealne wprost na kolonię dla dzieci lub młodzieży, a nawet na schroniska turystyczne i narciarskie. Dalej wieś Berezka wyciągnięta wzdłuż wysokiego brzegu małej rzeczki, niby zdyszana pędzącej ku Sanowi; w Średniej Wsi w całej okazałości widzialny ze wszystkich stron skrzy się w słońcu biały pałac d-ra Sołowija, a tuż w pięknym parku stoi Czarny ze starości kościołek drewniany, co zapewne około pięciuset liczy sobie lat. Balowie oddali go niegdyś arianom. Teraz od czasu do czasu odprawia tu nabożeństwo pobliski proboszcz łaciński. We wsi dużo murowanych zabudowań, krytych blachą; widać współczesne narzędzia rolnicze, lepszą rasę koni i bydła i wyczuwać się daje jakiś rozmach — inny niż gdzie indziej na Łemkowszczyźnie i Bojkowszczyźnie Istotnie mają tu swe gospodarstwa wieśniacy,
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/125
Ta strona została skorygowana.