nością przemawia w obrzędach pogrzebowych, zaczynając od karawanu na saniach, który jest wspomnieniem dawnego życia pasterskiego, gdy zwłoki nieboszczyka na płozach spuszczano ze spychów do dolin, skąd dusza zmarłego nie znajdzie drogi do watry płonącej przed szałasem na połoninie. Wnet po śmierci Bojka — niezesztywniałego jeszcze nieboszczyka — sadzają na zydlu, poczem rodzina obmywa go wodą z rzeki, ubiera go „na czornu hodynu“ i składa na ławie z warstwą błotnej trawy — „młacziny” i kawałkiem drewna zamiast poduszki. Leży nieboszczyk w długiej koszuli, poszytej na szwach czarną włóczką, w płóciennych portkach, ściągniętych rzemieniem, i w barankowej „kuczmie“ na głowie. Kobietom wkładają czepki i duże białe chusty. Na nogi wciągają zmarłym nowe chodaki i wreszcie przykrywają zgrzebną płachtą. Od tej chwili nie wolno zamiatać izby i chodzić w czapkach lub chustkach. Niebawem „oddzwonią“ w cerkwi nieboszczyka, przyniosą krzyż, latarnię kościelną i świece. Gdy dzwonią w cerkwi z powodu czyjegoś zgonu, nikt się nie żegna, bo przy tak nieoględnym postępku mogłaby uschnąć ręka. W głowach nieboszczyka zapalają świeczki, na ławie stawiają misę z wodą święconą na Jordanie, by dusza mogła się wykąpać zanim zjawi się na sąd Boży. Przy zmarłym położą krewniacy bochenek chleba, przewiązany na krzyż pasmami przędzy. Wszyscy klęcząc modlą się za duszę ojca lub męża — lecz nikt nie czyni znaku krzyża świętego — a w chwilę potem rozlegnie się zawodzenie kobiet: „O-jo-joj, poszczoż ty mene na tym świti zistawyw!” Będzie się to powtarzało po półgodziny trzy razy dziennie, a tak, żeby cała wieś słyszała, że „swoi“ szczerze opłakują tego lub tę, co już odeszli na zawsze. Znają też te płaczki sposób na łzy — jest to tarta cebula. Szczególnie niezbędną staje się ona, gdy zawodzenie poleca się najemnym, płatnym płaczkom, które zresztą należy nie skąpiąc poczęstować gorzałką, by jak najżałośliwiej „jojkały“. Na zawodzenie zwracają baczną uwagę rodzina i sąsiedzi. Obecni osądzają, dobrze czy niedostatecznie uczczony został nieboszczyk. Tymczasem zaczynają przybywać powiadomieni o śmierci krewniacy i znajomi. Wchodząc do izby nie witają gospodarzy. Na klęczkach modlą się koło zmarłego, lecz nie żegnają się w obawie o swoje ręce. W nocy najbliżsi przyjaciele i przyjaciółki strzegą nieboszczyka, opowiadają sobie o różnych czarach i strachach lub dzielą się nowinami, piją wódkę i jedzą. Nieraz rozpoczyna się zabawa, „w łopatki“, kiedy to jeden z obecnych kładzie głowę pomiędzy ręce nieboszczyka
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/162
Ta strona została skorygowana.