i pochyla; się uczestnicy zaś tej makabrycznej zabawy biją go łopatką. Uderzony powinien zgadnąć, kto go, uderzył i tak się nieraz zdarza, że, długo nie trafiając na zadającego cios, zostaje mocno poturbowany. Nazajutrz ciało zmarłego gazdy składają do trumny i przy zawodzeniu kobiet żegnają go, całując po rękach.
Gdy paroch wyprowadza kondukt z izby, niosący trumnę krewni uderzają nią o próg, żeby nieboszczyk nie widział z tamtego świata, co dziać się będzie w porzuconej przez niego siedzibie ziemskiej. Przed drzwiami paroch wygłasza na podwórzu „dziakę“ o życiu, cnotach i zasługach zmarłego gazdy lub gazdyni, gdy tymczasem ktoś z rodziny wypuszcza bydło i konie, aby i one pożegnały swego gospodarza; ktoś inny porusza ziemniaki w piwnicy, ponieważ bez tego zabiegu mogłyby zgnić. Na cmentarzu przed rozwartą mogiłą uczestnicy pogrzebu obchodzą dokoła trumnę i całują krzyż, trzymany przez duchownego. Następuje krótkie nabożeństwo, przerywane zawodzeniem: „O-jo-joj, de ty sia chowajesz wid nas pid zymnu zemłyciu — jo-joj-nasypiuć tobi hłyny na oczy — jo-joj-joj“! Trumnę opuszczają do dołu. Paroch wysypuje do niego węgle z kadzielnicy i rzuca kilka grudek ziemi. Wyrasta pagórek. Ludzie na klęczkach modlą się, a potem opuszczają cmentarz. W chacie czym prędzej zamiatają izbę, a śmiecie i słomę z ławy składają na brzegu potoku i palą. (M. Zinicz). Przed snem najbliższa rodzina ze strachem wpatrując się w ciemne kąty izby szeptać będzie modlitwę, która w ich ustach brzmi jak zaklęcie: „Jahnyłyki — stereżnyki! Stereżyt moju duszku z weczera do piwnoczy, wid piwnoczi do kohuta, wid kohuta do rana, na wiki wikow. Amiń“. Ich pobratymcy znad Dźwiny — tak układają tę modlitwę-zaklęcie: „Czarny, czy biały, niebieski czy piekielny duchu, strzeż moją duszę z wieczora do północy, od północy do pierwszych kogutów, od pierwszych kogutów do słońca, na wieki wieków!“ To samo brzmienie i ta sama treść! Dodatki i zmiany powstały pod wpływem wyższej kultury.
Leżą Bojki wpatrzeni w ciemność i nasłuchują. Coś się jak gdyby kotłuje w czarnym mroku chyży, coś się przesuwa i porusza — to bliżej, to dalej, straszne, tajemnicze, bezkształtne. Może to czarny „bezpjatyk“ ściga duszę zmarłego gazdy, co się schroniła w czarnym „kucie“ za piecem? A może to duchy wielorakie, te niezliczone „perełesnyki“, zwabione męką konania, urządzają harce tajemne i w wężowym splocie korowodu krążą i kołują ni to z radości, ni to z żalu, iż odszedł na zawsze ten, co w każdej chwili swego ciężkiego
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/163
Ta strona została skorygowana.