Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

baszty podobna — „Wiatrak“, to „Wielki Bołd“ ze śladami mozolnej pracy ludzkiej, co tu wyrąbała potężne gzymsy, jakieś głębokie wyżłobienia i „stupaje“ w twardej skale... Co tu było? Świątynia pogańska z ołtarzem nieznanego boga i „żegliszczem“ na szczycie? Czy nie dlatego to właśnie stare wróże przychodzą tu chętnie i coś mruczą tajemnie, a młodzież baraszkuje tu w noc Kupały i ognie pali? Schronisko wielkiej bandy zbójników ruskich czy węgierskich? Pierwotne siedlisko ludzi jaskiniowych? Fantazja nieznanego włodarza tych lasów i skał, który posłał niewolników i jeńców kuć te skały? A może w tym labiryncie był schron najpewniejszy przed najeźdźcami spoza Karpat i Nadniestrza? Może ukrywali się tu ścigani przez sądy koronne owi „latrones, violatores, incendiarii“, na których szyję kat od dawna już ostrzył miecz na wieży stanisławowskiej, przemyskiej czy samborskiej? Gdy się zapytać o to Bojków, wzruszają ramionami. Nie wiedzą nic o swoich „bołdach“. Milczą też skały i tylko echo głosu ludzkiego tłucze się po załomach i kretowiskach labiryntu, aż umilknie gdzieś w haszczach bukowych... Cóż to za dziwy żyją śród tych skał zagadkowych? Jedna, oglądana z daleka staje się posągiem Bogarodzicy, co pochyliła stroskane oblicze nad Boskim Dzieciątkiem, druga — niby potwornie wielka głowa dzielnego króla Sobieskiego, który częstym gościem bywał w tych stronach; tamta — to orzeł, siedzący z opuszczonymi skrzydłami na strzaskanym pionie drzewa, tam znów czyjaś głowa o ostrym, groźnym profilu... Wielki rzeźbiarz — natura wodą, wiatrem i mrozem niby dłutem wykuła te potężne posągi! Trudno porzucić ten zagadkowy piękny zakątek w zielonym lesie bukowym, gdzie cicho dzwoniąc w gąszczu biegnie do Sukielu, a może do Oporu wartki potoczek — czysty jak kryształ i zimny, jak gdyby zrodziła go macierz lodowa.
Niewiele takich skał mamy w Karpatach. Chyba jeszcze w Synowódzku, Odrzykoniu, Rozhurczu, Uryczu i w Busowiskach, ale one wszakże nie wywierają takiego wrażenia i nie budzą tyle niepokojących, natrętnych pytań jak w Bubniszczu.
Z Polanicy kolejka leśna biegnie dalej. Mija niedużą osadę z tartakiem. Od stu już lat mieszkają w niej Niemcy. A na pewno źle im się tu działo, bo ziemia wszędzie jałowa nic nie rodziła, w zimie w dolinie szalały wichry mroźne, żadnych nie było tu dróg. Kraniec świata! Miejsce zatracone! „Ber ho witer“ — mówią o tej okolicy Bojki. Niemcy byli tego samego zdania i osadę swoją nazwali Jamerstalem — doliną płaczu, ale mimo to wszystko przetrzy-