Miłosierny, co się tu działo!! Wszak cała bodaj ziemia cmentarzami wojennymi się okryła. Widział je Atanas gdy, żeby coś dorobić, kupczył po wsiach i miasteczkach. Widział te mogiły, tysiące mogił na cmentarzach w Magórze Małastowskiej, Gorlicach, Staszkówcach, Pustkach, Łużnej i wzdłuż traktów, a już je tam i ówdzie przeorał pług i jęczmień okrył rozkołysanym łanem. Zapewne z torbami poszłaby cała rodzina lub z głodu wymarła, gdyby nie brat Szymon, co, z Kanady powróciwszy, zagrody ani nikogo ze swoich nie znalazł, więc do Atanasa przystał i dolary mu swoje oddał. Trochę wytchnęli wtedy i odżyli. Mogliby zapewne stanąć mocno z takim kapitałem, ale nie sądzone to im było. Chwała Przeczystej, że choć zdążyli nieco chudoby dokupić i nową chatę wystawić z dymnikiem wysokim i aż czterema izbami, bo resztę dolarów wycyganiły Żydy z miasteczka i na marki wymieniły. Wiadomo — papier, dym, ot tak — zupełnie nic! Szymon z tej zgryzoty do mogiły się położył, ale Atanas i synowie wytrwali.
— Dzie-e-e-e-dziu A-a-tana-a-a-a-s! — dobiegło z doliny dźwięczne, jak granie fujarki, wołanie dziewczęce. Ho-ho-dzie-e-e-dziu!
Starzec wstał i odkrzyknął w dół:
— Hau, Marynoczko! Po-łe hau!
Oparty na kiju uśmiechał się łagodnie i czekał.
Przyszła... Krasna, jak zorza, roześmiana jak słonko, co na szypotach rozprysnęło się figlarnie. A strojna, a barwna!
Jasny wąż warkocza wyślizgnął się spod pstrej chustki, na skroniach z obu stron świeżej, wesołej twarzy poruszały się z lekka „mucyky“ starannie skręcone loczki a puszyste, bo dziewucha włosy w „warze“ z liści kapuścianych z wieczora wymyła. Granatowy gorset odsłaniał białą, lnianą koszulę, na mankietach czerwoną i czarną włóczką ozdobioną, na spódnicy biły w oczy pasma różnobarwnych wstążek i fartuszek, również poszyty wstążkami, których cały pęk zwisał od kołnierza „soroczki“ i przykrywał nieco sznury paciorków i koralików. Małe stopki obute były w żółte chodaki, włożone na świeże, białe onuczki. Marynka, szybko wchodziła na pagórek stromą ścieżką wymachując trzymaną w ręku „huńką“ i coś podśpiewując.
Wreszcie wbiegła na szczyt „hrunka“ i łasząc się do dziada szczebiotała:
— A chodźcież, dziedziu, bo już wszyscy z cerkwi powrócili! A chodźcież, bo strawa czeka na stole!
Ciągnąc starca za „czuchę“ trajkotała bez przerwy:
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/70
Ta strona została skorygowana.