wsi, a są niby zwona łańcucha, co do potoku czy do większego dopływu Sanu przytuliły się od niepamiętnych czasów. Nic to, że wojny sto razy zmiatały je z powierzchni ziemi, gruzy i zgliszcza pozostawiając — życie tliło się tu jak żar pod popiołem, nie tylko pod gontową lub słomianą strzechą i dachem dworu lub pałacu, ale przede wszystkim w ziemi samej, gdzie leżą kości dziadów i pradziadów ludu miejscowego i bezdźwięcznym głosem szepcą do wnuków:
— Tu zakładajcie nowe gniazda, miejsce to bowiem szczęśliwe jest, przez dziadów obrane, wedle wróżb i oznak wiernych!
Rany, blizny i szczerby, zadane przez wojnę, znikły od dawna.
Jak feniks z popiołów odrodziły się wioski łemkowskie. Może tam i sam zmieniły one swój wygląd zewnętrzny, już blachą pokryte i barwnych ścian pozbawione, lecz i stare też pozostały i jak dawniej biją w oczy czerwonymi bierwionami i białymi na spoinach pasami. Gdzieniegdzie przytulił się do nich gaj grabowy, olszowy lub bukowy, a przed chatami wybujały bzy różowe, czereśnie i śliwy, do okien zaś zaglądają słoneczniki i malwy. Po łąkach pasą się krowy — nie te
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/86
Ta strona została skorygowana.