nad przekopami, łączącymi rozległe stawy w parku? Co widziały tu oczy wojewody sandomierskiego, Jerzego Mniszcha, który wraz z córką Maryną zjeżdżał tu do młodszej swej córki, Eufrozyny, pani na Dukli? O czym mówili tu do siebie nieznany włóczęga Dymitr do dumnej wojewodzianki Maryny i jakie niebosiężne plany knuli oboje, siedząc na tarasie kamiennym, skąd odsłania się widok na łany zielone i na rzeki wężowy prąd? Gdybyż zrozumieć można było tę mowę drzew, te poszepty i szmery ech! Posłyszelibyśmy narady wojewody z bezdomnym samozwańcem, pieszczotliwe i kuszące przysięgi pięknej Maryny, „czołobitne“ prośby bojarów, króla Zygmunta Wazę i królewicza do wojny z Moskwą o tron Rurykowiczów namawiających, i podszepty oo. jezuitów, i obawy legatów papieskich, niepewnych szalonej awantury, o której Zamoyski wobec króla i nuncjusza spyta w końcu zuchwale:
— Jaka to komedia, Plauta czy Terencjusza, przed nami się odgrywa?
Dowiedzielibyśmy się, jak to król-Szwed przeciwko synowi rozrzucał sieci intrygi, jak błagali o królewicza przekradający się przez wschodnie rubieże bojarzy moskiewscy, jak groźne pisma słał do Mniszcha hetman Żółkiewski, przeczuwając klęskę — wszystko, wszystko wiedzielibyśmy wtedy i rozumieli.
Tymczasem, w nocy, gdy wicher od przełęczy łamie konary lip, po parku błąka się postać Maryny z Mniszchów, carowej moskiewskiej, małżonki dwóch Samozwańców. Stąpa powoli w długiej szubie sobolowej i gronostojowym na głowie kołpaku, trzyma łuk napięty, do strzału gotowy, i pyta tych lip, grabów i pozieleniałych kamieni: „Gdzie carewicz, gdzie syn mój? Co uczynili z nim siepacze bojarzynka Michałki Romanowa?“ Z szat jej ścieka woda, do której wrzucono „Laszkę-czarownicę“, gdy opuszczona nawet przez atamana Zaruckiego ucieczką rozpaczliwą ratowała życie syna — „carewicza“, bo z czasem uwierzyła, iż prawowitą była carową na Kremlu, skąd wraz z Samozwańcami przeciwko Polsce spiskować poczynała — głucha i ślepa w swej pysze bezbrzeżnej. Toteż w Duklańskiej farze barokowej, gdzie wszystko w jednolitym utrzymano stylu, w bocznej kaplicy kopulastej widnieje tylko marmurowy sarkofag Marii Mniszchowej, a również — w kościele bernardynów z nagrobkami Mniszchów i Potockich nie znajdzie przygodny turysta miejsca ostatniego spoczynku dumnej Maryny i ani wspominku, ani śladu po nieszczęsnej carowej, we krwi po kolana kroczącej na Kreml, na szczyt szkarłatnego tronu Warega Ruryka
Strona:F. Antoni Ossendowski - Karpaty i Podkarpacie.djvu/94
Ta strona została skorygowana.