Bolesław Palewski słynął z dziwactwa. W całym obwodzie narymskim, dokąd rzuciło go powstanie, opowiadano legendy o wybrykach i fantazjach gburowatego „srogiego polskiego szlachcica“.
Nawet „pan i władca” obwodu — udekorowany dwoma krzyżami i trzema medalami „sprawnik” rosyjski, odwiedzając Narym, wchodził do domu Palewskiego nie inaczej, jak zapytując niepewnym głosem:
— Czy w dobrym humorze jest dziś pan Szlachcic?
Siwy, barczysty starzec o krzaczastych brwiach i długiej, białej brodzie z nikogo nic sobie nie robił. Miał z tego powodu jedno zajście, lecz po niem wszyscy dali mu spokój.
Do zatraconego na północy Sybiru miasteczka, jakiem był Narym, przybył w lecie statkiem gubernator, poważny, dostojny, o niemieckich bokobrodach, niemieckiem nazwisku i niemieckim tytule dworskim — hofmejstra.
Policja wypędziła na przystań całą ludność i nauczyła okrzyków, jakiemi miała witać rzadkiego gościa.
Gdy parowiec, wiozący gubernatora, przybył do brzegu, „sprawnik” raz jeszcze obejrzał tłum, pogroził mu pięścią i dobitnie mruknął:
— Jeżeli nie będziecie, dranie, krzyczeli na całe gardło, ja wam pokażę!
Mieszkańcy Narymu wiedzieli, co to znaczy, więc darli się wniebogłosy, krzycząc:
— Hurra! Witamy! hurra! hurra! Niech żyje Jego Ekscelencja!
Podczas obiadu, wydanego na cześć dostojnego gościa, miejscowy pop zdążył jednak szepnąć gubernatorowi, że dawny polski „buntownik” nie wyszedł na jego powitanie i nie chciał wziąć udziału we wspólnej uczcie.