z gospodarzem, gdy, zamknąwszy sklep i załatwiwszy interesy, powracał do domu.
Nadeszła wigilja Bożego Narodzenia — dzień tradycyjnej wieczerzy i przełamania opłatka. Przywiozłem go ze sobą, lecz nic nie mówiłem staruszkowi.
— Lubi pan „pelmenie”? — nagle zapytał mnie Palewski.
— Bój się pan Boga! — zawołałem ze śmiechem. — Dziś wszak wigilja! Musi pan pościć. Widziałem dobre sterlety na rynku, a te „pelmenie” toż to pierogi z mięsem. Nie wypada! Nie wypada!
Staruszek podniósł głowę i spojrzał na mnie surowo, prawie groźnie.
— Ja żadnych polskich tradycyj nie uznaję, niech jegomość o tem pamięta! — burknął. — Dość, że bronię honoru polskiego, jak mogę...
Milczałem.
— Z tradycjami pożegnałem się przed dwudziestu laty, gdy pochowałem nieboszczkę żonę. Rozumie jegomość?
— Rozumiem — odparłem, wzruszając ramionami.
— Tradycje — to najgłupsza farsa na świecie! — mruczał zirytowany staruszek. — Najgłupsza i najszkodliwsza! Osłabia ducha tęsknotą, marzeniami i niedorzecznemi wspomnieniami! Żadnych tradycyj i postów! Będziesz pan jadł „pelmenie”!
— Będę — zgodziłem się. — Bardzo lubię „pelmenie”. Cóż robić? Jestem w podróży i nie mogę przestrzegać obyczaju polskiego, do którego przyzwyczaiła mnie matka. Ale to drobiazg, panie Bolesławie! Niech tylko Melanja zrobi tłuste „pelmenie”, bo mróz aż tu włazi przez wszystkie szczeliny...
— No, Melanja potrafi napitrasić nam setkę takich „pelmeni”, że aż-ach! — zawołał udobruchany staruszek. — Poczęstuję też pana grzaną wódką z miodem.
— Bardzo pięknie! — zawołałem. — Jest to nasz polski krupnik. Podają go u nas na Inflantach przy wieczerzy wigilijnej.
Staruszek umilkł i zamyślił się. Wkrótce wyszedł do sąsiedniej izby i widziałem, że wciąga futrzane lisie buty — „iczigi”, jelenią „dachę” i kosmatą czapę.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/104
Ta strona została przepisana.