Naczelnik więzienia tylko parsknął, sapnął i złość swoją odbił na dozorcy, wymierzając mu potężny tumak, aż w korytarzu zahuczało.
— Życie staje się niemożliwe z tym gburem i katem! — wołał Rembiński.
— A mnie... — zaczął Granowski.
— A tobie się podoba ten drab — dokończyliśmy zdanie towarzysza. — No, tobie, przecież, podobają się też różne choroby, bo od tego jesteś lekarzem...
Granowski uśmiechał się i spokojnie przecierał okulary.
Tak upłynęło trzy miesiące i nastał grudzień mroźny i śnieżny.
Pewnej nocy obudził nas niezwykły szum w więzieniu. Zaczęliśmy nadsłuchiwać. Rozlegały się ciężkie kroki żołnierzy, stuk kolb o kamienną posadzkę, zgrzyt otwieranych żelaznych drzwi w jednej z cel. Zrozumieliśmy, że przyprowadzono nowego więźnia.
Wkrótce doszedł nas nieznajomy głos, mówiący:
— Należy mieć nad tym numerem szczególne baczenie, bo to ważny przestępca!
Odpowiedział mu natychmiast Budrys surowym, lecz i służalczym zarazem tonem:
— Już ja dopilnuję, panie pułkowniku, tego wroga naszej matuszki — Rosji!
Zadźwięczały ostrogi i kroki kilku ludzi oddaliły się w stronę kancelarji. Przez całą noc słyszeliśmy głos Budrysa, krążył w korytarzu, wymyślał dozorcom, groził im Sybirem, zdawało się nawet, że jednego z nich uderzył, bo olbrzymi Budrys „wartki był na rękę”, jak o nim mówiła czeladź.
Rano, jak zawsze bywa w więzieniu, wiedzieliśmy już wszystko. W mieście rzucono bombę do powozu żandarmskiego generała, zamachowiec umknął, lecz aresztowano kilka osób, a wśród nich młodą studentkę.
W parę godzin później ktoś z kolegów powiedział, że była to Helena Stabrowska. Niezawodnie — Polka!
Zaczęliśmy „telegrafować”, to znaczy — pukać, używając sygnałów telegrafu. Nie odpowiadała.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/117
Ta strona została przepisana.