Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/120

Ta strona została przepisana.

Nie słyszeliśmy już, kiedy powrócił. Spaliśmy, a na korytarzach i, z pewnością, na posterunkach zewnętrznych chrapali pijani dozorcy.
Nazajutrz mieliśmy wesołe widowisko.
Przy porannej inspekcji więzienia stwierdzono, że aresztantka Nr. 37, czyli Helena Stabrowska, zbiegła.
Cela jej okazała się otwarta, a na łóżku pozostała zupełnie podobna do niej postać ułożona z różnych części garderoby. Wszystko to było przykryte kocem więziennym, ukrywającym kształty. Na podłodze bielała mała chusteczka, niby przed chwilą wypadła z poduszki.
Poszukiwania uciekinierki nie dały żadnych wyników.
Żandarmi długo indagowali nas, wywołując do kancelarji i dręcząc pytaniami. Szczególnie nielitościwym i brutalnym był sam Budrys, co chwila powtarzający:
— Gdyby odemnie zależało, jabym tę bandę posłał na szubienicę! Na szubienicę!
Nie od niego to zależało, więc ta przyjemność ominęła nas.
Nareszcie wszystko się uspokoiło i o Helenie Stabrowskiej zapomnieli dozorcy więzienni i więźniowie.
W marcu skończył się termin kary d-ra Granowskiego.
Opuścił więzienie, lecz w najbliższą niedzielę przyszedł w godzinach przyjęć odwiedzić towarzyszy.
— Helena Stabrowska jest już zagranicą — szepnął do nas. — Ucieczkę zmajstrował Budrewicz.
— Bardzo nam się podoba nasz Budrys! — zawołaliśmy wszyscy naraz.
— Aha! — rzekł Granowski.
Właśnie w tej chwili do sali przyjęć zajrzał olbrzymi, zawsze wściekły i groźny naczelnik więzienia.
Spostrzegłszy Granowskiego i nasze rozradowane twarze, najeżył rude wąsiska, zmarszczył brwi i... przymrużył lewe oko, patrząc na nas drwiąco i porozumiewawczo.
Trwało to jedną chwilę, bo nagle rozległ się stentorowy głos Budrysa.
— To — nie hotel, to — więzienie! Dość tych wesołych rozmówek! Proszę już opuścić salę. Czas widzenia się z więźniami minął. Prędzej! Proszę prędzej!