Pozostawał samotny, jak najprawdziwszy „Duch Puszczy”, skupiony, tajemniczy, nieuchwytny, baczny na to, aby słabym nie działa się krzywda, aby winni nie pozostali bez pomsty. Ścigał więc zdradliwych Siuksów za niecny napad w pięciu na słabego Wugosa-Stacha Korsaka i w tym pościgu zdobył honorową ranę — siniec na czole; pomagał pokojowym Wugosom z przygotowawczej, gdy potajemnie prześlizgiwali się obok pierwszej klasy, zaludnionej przez skorych do bójki Irokezów, co nie przeszkodziło jednak „Duchowi Puszczy” uratować życia „Przebiegłemu Lisowi”, gdy „Dziki Bawół” z realnego gimnazjum rozbił nos wodzowi Irokezów.
„Duch Puszczy” tak poturbował „Dzikiego Bawołu”, że ten, chlipiąc żałośnie, zmykał, jak bystronoga sarna.
Bolek, mimo, że był „Duchem Puszczy”, uczył się dobrze.
Pamiętał bowiem ten tajemniczy biały człowiek, że wiedza przysparza potęgi, a niezrównany wojownik marzył o tem, aby złączyć wszystkie czerwonoskóre szczepy, dać im wiedzę i z jej pomocą wyłoić skórę hiszpańskim konkwistadorom — najeźdźcom, którzy wytępili tysiące dawnych władców Ameryki — Indjan.
Przywitawszy się z Wojciechem, Bolek wbiegł do swojej stancji, szybko spakował rzeczy do walizki: ubranie, bieliznę, tomahawk, łuk z kołczanem i dobrą cenzurę, którą położył na wierzchu, pożegnał sędziwą panią Kruszewską i wybiegł na ulicę.
Gdy Wojciech ułożył walizkę i tornister, sanki potoczyły się Alejami Jerozolimskiemi ku szosie Radomskiej.
Pięć mil dzieliło „Ducha Puszczy” od domu, lecz „Bułanka” i „Hrabina”, parskając raźno, szły ostrym kłusem.
Wieczorem wojownik był już w domu, radośnie witany przez rodziców i młodszą siostrzyczkę — Maniusię.
Po kolacji Bolek wydobył z szafy swój flower, opatrzył go i oczyścił, policzył pozostałe naboje i rzekł do ojca:
— Tatusiu! Jutro rano pójdę do lasu strzelać wrony. Dużo ich widziałem na drodze.
— Bardzo dobrze! — odparł ojciec. — Naleciało tych rabusiów bez liku, płoszą mi zające i kuropatwy!
Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/126
Ta strona została przepisana.