radio, czyniącego z całego świata jedną olbrzymią salę, gdzie wszyscy naraz mogą śpiewać, grać i mówić; nastroju myśli, czyniącego z dzieci — starców, a z młodzieńców — sensatów, sceptyków lub idealistów; tańców i strojów, które ojcowie ich z nieskromnym blaskiem oczu podziwiali w dobrze obwarowanych tawernach i innych nocnych lokalach.
Słowem, książę Alfred nudził się i chodził po Paryżu, jak senna mucha jesienna.
W takim nastroju, nie wiedząc poco i dlaczego, wstąpił do małego kabaretu na jednej z bocznych uliczek, zbiegających ku Bulwarom.
Automatycznie przejrzał barwne, krzyczące afisze, kupił bilet i wszedł na salę.
Usiadł i zaczął się rozglądać. Wszystko było tak, jak w każdym innym kabarecie.
Francuzów oczywiście nie było, jeżeli nie liczyć kilku rodzin powojennych bogaczy o nie-francuskich obliczach; wystrojone, ubrylantowane panie i zbyt starannie ubrani panowie zasiadali w lożach, z minami pewnych siebie ludzi, którzy przyszli się zabawić, a więc, niby dając zaliczkę, odrazu, jeszcze przed opuszczoną kurtyną figlarnie się uśmiechali, co wyglądało bardzo głupio. Kilka „międzynarodowych” Francuzek o mocno podczernionych oczach, naszminkowanych policzkach i wykarminowanych na kolor „nasturcji” ustach, wydekoltowanych do pasa i do kolan, pobrzękiwało wspaniałemi sztucznemi klejnotami, bezceremonjalnie demonstrowało swoje wdzięki, przybierając odpowiednie wyzywające lub rozkoszne pozy. Resztę publiczności stanowili cudzoziemcy.
Hałaśliwi Amerykanie ze swemi „beloved girls” palili fajki i drogie egipskie papierosy, opychali się czekoladą i co chwila wykrzykiwali na cały głos:
— I am crasy of this Gwandolina!
Po tych słowach najczęściej wybuchali ogłuszającym, nienaturalnym śmiechem.
Anglicy siedzieli sztywni i cierpliwi, pogardliwie spoglądając na rodaków z poza Oceanu. Angielki, najczęściej chude, wyniszczone przez ząb czasu i nadużycie sportu, szkodliwego w ich wieku, po-
Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/134
Ta strona została przepisana.