taki interes połowę? E-e, potarguję się później, — może im coś tam jeszcze urwę!
Tak rozumując, Pablo Bienwenida pił szklankę po szklance aromatycznego i zimnego wina, a im więcej pił, tem bardziej śmiałym się stawał, aż wreszcie gruchnął pięścią w stół i mruknął!
— Dam każdemu po dziesięć „duros“ i — będą szczęśliwi, a jak nie, to łby porozbijam!...
Jednak tok jego myśli przerwało wejście Golondriny i pięciu tęgich cyganów. Nieśli za sobą liny, latarnie, rydle, kilofy i skórzane torby. Wszyscy mieli za pasami nawachy, te cudowne noże toledańskie, takie dobre do krajania kiełbasy, obierania jabłek i rozpłatywania wrogowi piersi lub brzucha podczas pojedynku.
Zaczęto się naradzać i oglądać talizman Bienwenidy.
— Jaskinia ta mieści się w skałach u brzegu Darro — zauważył jeden z cyganów. — Poznamy ją, gdyż, podług znaków na talizmanie, posiada przy wejściu wykute w skale te dwa dziwne ptaki o długich szyjach i małych głowach. Poznamy! Dziś pełnia księżyca — będzie jasno! Zresztą mamy latarnie...
— Ostrożnie z latarniami, chłopcy! — zawołała Golondrina. — Jeżeli bowiem konstebl zauważy, że szperacie w grotach nadbrzeżnych, przyjdzie i wtedy — koniec!
— Pewno, że policja to już nie kompanja dla nas, — potwierdził Pablo. — Ten też zażąda dla siebie, a później gwizdnie, przyjdzie jeszcze jeden albo dwóch, ci dostaną swoje, znowu gwizdną i będzie to trwało, aż wszystko nam zabiorą, a na dobitkę dla porządku wsadzą nas do ula. A tam to już sam Az-Zaghal nie pomoże. Lepiej będzie, jeżeli te latarnie pozostawicie w domu. Posłuchajcie mnie, dobrze radzę!
— Napijmy się wina — zawołała hitana. — Weselej i raźniej wam będzie w jaskiniach.
Przyniesiono jeszcze wina, a na brzęk szklanek przyszły inne hitany i cyganie. Zjawiły się gitary, zaklaskały kastanjety i dwie młode, zwinne, jak jaszczurki, cyganki zatańczyły boleros i fandango zupełnie tak, jak gdyby Pablo Bienwenida już miał w kieszeniach
Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/161
Ta strona została przepisana.