swych spodni cały skarb maurytańskiego króla i miał zamiar rzucać ognistym hitanom ciężkie „duros” i złote piastry.
Pablo zabawiał się bardzo dobrze i ze smutkiem westchnął, gdy Golondrina oznajmiła, że już czas ruszać. Spakowano wszystko na muła, uściśnięto ręce pozostałym w domu i ruszono w stronę Sacro Monte, aby niespostrzeżenie obejść miasto i zanurzyć się o zmroku w wąwóz, którym płynęła Darro.
Już ściemniło się zupełnie, gdy orszak wkroczył w cieśninę rzeki i zaczął się posuwać brzegiem ku grotom, znajdującym się już w obrębie miasta. Szli wąską ścieżyną, wijącą się około płotów, broniących dostępu do ogrodów od strony rzeki. Wkrótce wyłonił się z poza gór księżyc i płynnem srebrem zalał mury, wieże i pałace Alhambry, czarne skały wąwozu i samą ścieżkę.
— Źle! — mruknął jeden z cyganów. — Djablo jasno...
— Zaczekajmy, aż miasto zaśnie, a wtedy i policja schowa się do nocnej tawerny, — rzekł drugi...
— Dobra rada! — odezwał się Pablo. — Odnajdziemy naszą jaskinię i wejdziemy. Aby tylko wejść, a tam już dobra nasza!
— Pewno! — zgodzili się cyganie.
Wszyscy usiedli w cieniu, odrzucanym od płotu, i zapalili fajki. Rozmowa jakoś się nie kleiła, siedzieli więc w milczeniu, słuchając gwaru miasta i ciężkich westchnień muła.
Było już dobrze po północy, a Granada ani myślała spać. Dochodziły aż tu, do tej zaczajonej w ciemności gromadki ludzi, krzyki, śmiechy, śpiewy, brzdąkanie gitary, odgłosy orkiestry, przygrywającej do tańca, ryki samochodów i turkot powozów.
— Carrambo! — zasyczał któryś z cyganów. — Czy oni tam powarjowali?
Pablo Bienwenida nic nie odpowiedział, bo nie słyszał. Myślami był tam, gdzie na weselu Rodriga tańczono teraz fandango i cerketę i gdzie czarnooka Castellar napróżno uciekła do gaiku oliwnego na schadzkę z nim, śpiesząc się, aby przed nią nie dostała się tam jasnowłosa Ildefonsina, której Pablo obiecał zaśpiewać bardzo miłosną serenadę własnego układu.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/162
Ta strona została przepisana.