Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/171

Ta strona została przepisana.

maskowany Pablo. Nawachę miał ukrytą za pasem, w lewym ręku trzymał małą szkarłatną kapę. Długo igrał z bykiem, obracając się na bardzo małej przestrzeni i zmuszając go do gwałtownych zwrotów. Nieznacznem odchyleniem ciała wymijał mknący, czarny tułów „Valido” i znowu obracał bykiem jak bąkiem.
— Kto to może być? — gubiono się w domysłach na wszystkich piętrach cyrku Plaza de toros...
— Nie może być fachowcem, ponieważ całkiem inne ma ruchy! — wołano zewsząd.
— Gdzie się on tego nauczył? Zadziwiające! Lepsze to od każdego espady. Brawo! — ryczał tłum.
Co chwila zrywała się burza okrzyków, klaskanie w dłonie z zachwytu, owacje na cześć „espady” i dona Miury, wynalazcy takiego porywającego widowiska.
Zdawało się, że pękną mury nowego cyrku i zawalą się trybuny, gdy Bienwenida, wybrawszy moment, błysnął nawachą i odrazu zwalił byka...
— Zwycięzcą jest dzisiejszy bohater Granady, obrońca dzieci mieszkańców naszego grodu, szlachetny Don Pablo Bienwenida — oznajmiono z loży sędziów, gdzie siedzieli paleni zazdrością znakomici „toreros”, z których jeden dostał nawet nagłego ataku kamieni żółciowych.
Lecz nikt już tego nie słyszał i nie widział. Tłum, rozwalając barjerę, wpadł na arenę.
Znowu noszono Bienwenidę na rękach, ściskano mu dłoń, jakieś kobiety całowały go po nogach, obsypywano go kwiatami, wciskano mu do kieszeni upominki, fotografowano, rysowano, wypytywano. Dopiero w godzinę po skończeniu z biednym „Valido” mógł się Pablo przebrać w swój zwykły strój, a później wypchać swoje kieszenie banknotami i ciężkiemi zawiniątkami „duros” i zanieść swój kapitał do biura hotelu „Alhambra” na przechowanie. Tu sam dyrektor uścisnął mu rękę i, o dziwo! nazwał go Don Bienwenida. Kucharz zaś tylko zdaleka nisko mu się kłaniał. Jakaś młoda Amerykanka w okularach zbliżyła się do niego, schwyciła go za rękę i mocno nią po-