Zdrowi chłopacy stają się neurastenikami, epileptykami lub wprost psychicznie chorymi. To jest najpodatniejszy materjał na jogów-fakirów: z ich ran nie płynie krew, skóra nie czuje ognia, leżą godzinami, opierając się tylko piętami i głową o drewniane podstawki, naprężeni, zimni i sztywni, wykrzykują niezrozumiałe słowa i frazesy, a lamowie układają je w formę przepowiedni; śnią cudne, zawiłe, fantastyczne sny — a z nich tworzą się obrazy jasnowidzenia na pożytek... lamów.
A wszystko to dzieje się imieniem Buddy, tego Buddy, który nie uznawał istnienia Boga i bogów i uczył o znikomości i zmienności wszystkiego we wszechświecie.
Pod względem kształcenia i wychowania psychicznie nienormalnych osobników, łatwo podlegających hypnozie oraz zaostrzenia ataków epileptycznych lamowie doszli do wielkiej wprawy i wychowali całe zastępy takich chorobliwych typów, robiąc z nich użytek na sławę lamaizmu i kleru buddyjsko-lamaickiego.
Takie trenowanie odbywa się podług przepisów, opracowanych w szkole jogów, ukrytej w podziemiach wspaniałego Watykanu lamaickiego — Potali w Lhasie.
Nieraz do klasztorów na Kemczyku i Teri-Nur przybywają fakirzy indusi, jako żywe wzory, lub jako instruktorzy. Jednego z nich widziałem w księstwie Soldżak w klasztorze, na źródłach rzeki Chargi położonego.
Szkoła medyczna jest tylko jedna w Urianchaju, a mianowicie na Kemczyku. Tybetańską medycynę studjują wyłącznie dorośli i poważni lamowie, którzy otrzymują po 5-8 latach studjów tytuł „ta-lamy” i „prawo dotykania ziemi paznogciami rąk”. Dziwne prawo? Lecz ma ono głęboki sens. Lamaizm zabrania kopania ziemi, a więc lekarze nie mogliby wydostawać rośliny z ziemi i poszukiwać ukrytych w niej leczniczych korzeni. Tytuł „ta-lamy” daje to prawo na pożytek ludności krajów lamaickich.