budynki. Ale obchodząc równinę dalej, spostrzegłem daleko ważniejszy ślad cieniów Wielkiego Mongoła. Na wystającej nad jeziorem ostrej skale był wyryty znak swastyki. Ten tajemniczny zygzak z dwóch skrzyżowanych liter „Z” pochodzi z Indyj, a był on herbem Dżengiza-Chana i jego potężnych spadkobierców. Herb ten widział nieszczęsny Henryk Pobożny w dniu klęski, widziały go Karpaty, równina Węgierska i brzegi Adrjatyku. Jedynie potomek krwawych władców Azji mógł wyryć ten znak. A więc tu na Nogan-Kulu był Dżengizyd; legenda zatem nabiera pewnych cech historycznej wartości, o ile naturalnie nie chodzi nam o pozagrobową korespondencję zapomocą znaków na łusce ryby...
Za Nogan-Kulem ciągną się całe szeregi grzbietów górskich, z północo-wschodu łączących się z głównym grzbietem Tannu-Ołu. Jest to kraj prawie niezaludniony, gdyż przecięty najbardziej trudnemi do przejścia górami. Tylko latem zapuszczają się w te wąskie, kręte doliny pastuchy, pędzący bydło, lub myśliwi za jeleniami i skalnemi baranami — argali. To też wszędzie na górskich przejściach widzieliśmy „obo”.
„Obo” jest to ołtarz na cześć dobrych, czy złych duchów, do których należy podług wyroku lamów dane miejsce. Taki ołtarz składa się ze stosu wielkich kamieni, z narzucanemi z góry stożkowato suchemi gałęźmi. Wysokość „obo” bywa różna — od 1 metra do 10-ciu. Przy „obo”, które się stawia w niebezpiecznem lub ciężkiem dla jeźdźca miejscu, każdy Tuba, Mongoł lub Tybetańczyk jest obowiązany zatrzymać się, zejść z konia, usiąść, wymówić słowa modlitwy, wypalić fajkę, a później złożyć ofiarę. Taką ofiarą może być kosmyk z grzywy końskiej, lub kawał rzemienia, szmatka z podszewki chałatu, „chatyk”, czyli ofiarna jedwabna chustka, miseczka z prosem. Widzimy przy „obo” zawsze takie ofiary — stoją albo leżą na kamieniach ołtarza lub gałęziach „obo”. Święcie spełnialiśmy przy „obo” pietyczny obyczaj lamaitów! Przyjemnie jest dla jeźdźca i konia wypocząć kilka minut na szczycie grzbietu, dokąd z takim mozo-