— Nie — odpowiedziałem — ale bogowie wasi są miłościwi dla mnie. Prowadź, wszystko będzie pomyślnie!
Poprowadził. Wszystko było, jak widziałem we śnie. Mam protokół tego wypadku, podpisany przez 17 osób, którzy byli świadkami. Dziwili się temu zbiegowi okoliczności lub metapsychicznemu objawowi, lecz przy mnie pozostało miano „czarownika”, które zresztą w kraju bogów i demonów jest wcale pożytecznym tytułem.
Za górskiem przejściem „13 obo” leżą odłogiem obszerne stepy kraju Darchackiego, prawie niezaludnionego. Nad tym terenem rozpostarł swoją władzę nominalną rząd mongolski, a także urianchajski nojon Soldżaku, który wybudował tu dość znaczny klasztor i był jego przeorem, czyli chutuchtu do 55 lat wieku, aż się rozkochał w pięknej Sojotce, z bogatego rodu, i pojął ją za żonę.
Klasztor jest położony w pobliżu jeziora Teri-Nur, które leży w środku wielkiej kotliny pomiędzy górami, wieńcem ją otaczającemi. Ma ono żółto brunatną wodę, brzegi z gliny i merglów, ubogo porośnięte twardą, już zwarzoną przez mrozy, trawą.
Smutny jest ten krajobraz olbrzymiego, żółtego jeziora, żółtych brzegów, pokrytych jakiemiś dołami i wyrwami i rzadkiemi kępami brunatnej trawy! Na południowym brzegu wznosi się na pagórku niewielka kaplica — obo — znak siedziby niebezpieczeństw.
Jakiś lama-pustelnik mieszka tu i zapala lampki ofiarne w kaplicy, a rano, o świcie gasi je, rzucając natomiast na cztery strony świata proso i sól — ofiarę dla dobrych i złych duchów. Pił z nami herbatę i opowiadał stare opowieści — legendy.
Na tem miejscu, gdzie stoi obecnie kaplica, mieszkał przed 150-200 laty — jog-pustelnik. Jeziora wtedy jeszcze nie było, był tylko step, na którym rosły liczne lecznicze trawy. Naraz przybyli chińscy żołnierze i poczęli budować twierdzę. Napróźno jog błagał oficerów, by nie niszczyli tej kotliny, skąd wywożono tyle pożytecznych dla ludzi leków, Chińczycy o niczem nie chcieli słyszeć, tratowali i palili