Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/67

Ta strona została przepisana.





W ciągu 14-miesięcznej podróży w Afryce północnej i tropikalnej w latach 1924–26 poznałem ten kraj — ponury, mimo zalewu słońca, i — rzewny, mimo otaczającej zewsząd dzikości.
W dżungli i na sawannie Afryki, studjując tajemniczą historję licznych szczepów tubylczych, ich obyczaje dziwne i tchnące powiewem dawno minionych wieków, miałem sposobność oddać się swej nigdy niezwalczonej namiętności — polowaniu.
Nie jest to łatwe zadanie w Afryce północnej i zachodniej tropikalnej. W pierwszej — niema już nic, oprócz kuropatw i niewielkiej ilości dzików; pozostałe jeszcze w górach Atlasu pantery są tak rzadkie i tak płochliwe, że na poszukiwanie ich trzeba byłoby stracić miesiące całe. To samo można powiedzieć o drobnych stadkach muflonów — kozłów górskich.
W Afryce zachodniej myśliwy może znaleźć pole do popisu, lecz będzie zmuszony dobrze się napracować, nachodzić, namęczyć, oddać sporą dozę swej krwi żarłocznym moskitom, tse-tse i innym gryzącym bąkom, aż wytropi poważną zdobycz.
Polowałem w Gwinei francuskiej, na Nigrze, w obwodzie Kaarta w północnym Sudanie, na pograniczu Sahary, w kolonji Wysokiej Wolty w pobliżu angielskiej kolonji Gold Coast, na Ivory Coast i w dziewiczych lasach, ciągnących się aż do Liberji, którą w szlachetnym porywie stworzyli Amerykanie, przywożąc tu dawnych niewolników-murzynów i osiedlając ich pod hasłem: „The will of liberty brought us here”.
Zdobyłem na tej ogromnej przestrzeni dużo pięknych okazów: krokodyle, hipopotamy, pytony, antylopy małe i wielkie do Elan Derby włącznie, lamparty, genety, dzikie bawoły, hieny, szakale i małpy.