Strona:F. Antoni Ossendowski - Na skrzyżowaniu dróg.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Niechby kto obiecał mi miarę złota, żebym popłynął nazad, gdzieśmy sieci rzucali w morze, — gwizdnąłbym jeno, a nie popłynął! — krzyknął Stach zawadjackim głosem.
— A gdyby ci król obiecywał królewnę za żonę? — zapytał Kostek.
— Zaśpiewałbym mu głośno do ucha:

„Pas gałgan bedło,
„Gałganka owce.
„Chciał gałgan gałgankę
„Ona go nie chce”...

Powiedziawszy to, Stach gwizdnął i dodał:
— Nie masz nic na ziemi, dla czego popłynąłbym nazad na pełny strąd!
Rozmowa się urwała. Łowcy wciąż walczyli z kipielą i dmą, wpatrzeni w zbawczy, upragniony promyk latarni. Byli zziębnięci, przemoczeni, znużeni niewymownie walką z morzem po pięciu dniach wrzucania i wyciągania sieci...
Nagle od strony lewej burty błysnęło światełko, po niem drugie i trzecie, doleciał głuchy dźwięk, przypominający ryk wołu.
— Co to? — pytali się wzajemnie.
— Róg morski, czy co?
— Komuś się złe przytrafiło na morzu?
— Cichajcie! Cichajcie! — syknął sternik.
Słuchali długo. Nic...
Światełka migały jeszcze, lecz najpierw znikły dwa, a później — trzecie. Mrok, ryk zwary, syk piany i wycie dmy.
Zdaleka wicher przyniósł i odrazu zagłuszył krótki, rozpaczliwy, ponury krzyk.
— Człowiek tonie... — szepnął Stach, podnosząc się i wpatrując w mrok.
— Przywidziało się nam, może... — mruknął Balke.
Jednak krzyk się powtórzył i długo biegł nad wspienionem morzem, błagalny, rozpaczą przejęty i straszny, niby głos widma lub bladych, siwych chochołów i strzyg.
— Człowiek tonie, pomocy woła! — krzyknął Maciej Gurda.