Łowcy nacisnęli na głowy muce i poszli, nie ociągając się, jako, że sumienie mieli czyste.
Pan starosta podał im rękę i rzekł uroczystym głosem:
— Z Danji przysłano dla was medal za pomoc tonącym i nagrodę pieniężną.
Powiedziawszy to, wyjął z teki piękne pudełka, z których błysnęły złote medale na niebieskich wstążkach, a później — dużą kopertę z grubą paczką pieniędzy.
— Dziękuję wam — powiedział starosta — za spełnienie obowiązku żeglarskiego, moi mili panowie! Przedstawiono was do polskiej nagrody, a, nie wątpię, że nie minie was ona!
Rybacy szli do domu rozradowani.
— Za te kapitały możemy kupić jeden albo dwa kutry! — zawołał Balke.
— Pomoc dał Pan Bóg i Matka Najświętsza — westchnął pobożny Gurda.
Stach długo milczał, aż się odezwał:
— Prawdę powiadają ludzie, że „rybakowi Pan Bóg wypłaca co dziewięć lat”, ale jak wypłaci, to sowicie, ho! sowicie...
I nagle uderzywszy się po biodrach zaśpiewał na cały głos:
„Na obiad mam z cumperem gęsinę
„Ze szperką jarzynę
„Z imberem flaczki, nie złe przysmaczki.
„Piwa Tucholskiego
„Abo Kościerskiego
„Mam po uszy...”
— Cichaj, gałganie wesoły! — upomniał go Maciej Gurda — i, odchrząknąwszy, zaintonował:
Witaj Jezuniu, witaj kochany,
A pożądany od wieków Panie!
Z Kaszub w szopie stajemy
Pokłon Tobie dajemy,
Przed Tobą czołem bijemy!
— Chodźta, chłopy, do kościoła, Panu Jezusowi się pokłonić.
Poszli w skupieniu i cichej radości.