Stanął pod nim natychmiast Zygmunt Miller, gdyż, nie zwlekając, wstąpił do polskiej armji.
Długa i sumienna służba bojowa, doskonałe referencje i popularność jego w legjonach zjednały mu uznanie. Mianowano go podporucznikiem i przydzielono do 36 pułku piechoty, w którym dowodzić miał kompanją w trzecim baonie.
Nic oprócz szlif nie zmieniło się w życiu młodego oficera.
Pozostał wśród swoich i ten sam cel mu przyświecał, a był to cel zrozumiały dla niego od chwili, gdy mając 17 lat, poszedł do legjonów nie dla sławy i zaszczytów, ale dla walki o wolność i świetność swego kraju.
Tak samo, jak w dawnych legjonach, w chałupie lub namiocie Millera zbierano się wieczorami i słuchano jego nieskończonych, zawsze czystych, szlachetnych, miłością do Polski i rodaków tchnących opowiadań. Prawda, że teraz było więcej oficerów, lecz ci, po dawnemu, wpadali po chwili w ogólny tok rozrzewnienia lub wesołości i nie krępowali żołnierzy, którzy przepadali za swoim „starym“.