Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/132

Ta strona została przepisana.

— A kto tam?
— Do księdza dziekana po spowiedź! — odezwał się komisarz.
— Zaraz zapytam księdza, — brzmiała odpowiedź.
— A śpiesz się, bo mróz!
Za kilka minut pachołek wrócił i rzekł:
— Ksiądz kazał puścić, skoro do spowiedzi...
— Do spowiedzi, do spowiedzi! — potakiwał komisarz.
Gdy się drzwi otwarły, banda wpadła na schody i wdarła się do mieszkania księdza.
— Gdzie wasz pop? — krzyknął komisarz, mierząc do pachołka z rewolweru.
— W tamtym pokoju oczekuje — jęknął drżący, wylękniony chłopak.
Komisarz pchnął nogą drzwi i wszedł, a za nim wtargnęli z tupotem ciężkich butów i trzaskiem karabinów żołnierze.
Komisarz, który ułożył już sobie obelżywe powitanie księdza, stanął jak wryty, a żołnierze mimowoli wyprostowali się i nie śmieli iść naprzód.
W oświetlonym pokoju, oparty ręką o stół stał ksiądz Światopełk-Mirski, „kniaź-ksiądz“, jak go nazywali Białorusini. Wyniosła, potężna postać, wspaniała, dumna, pańska twarz i szare, przenikli-