we oczy coś przypomniały komisarzowi, który chodził niegdyś do szkoły cerkiewnej.
Myśl jego zaczęła pracować uporczywie i szybko.
— Gdzie ja takiego widziałem? — pytał siebie komisarz, wlepiając oczy w twarz księdza.
I nagle przypomniał sobie. Takie obrazy wisiały na ścianie w szkole, a wyobrażały carów w płaszczach i koronach, o pięknych, wspaniale wyniosłych postawach.
— „Kniaź-ksiądz“... Rurykowicz... starszy od Romanowych... — mruknął do siebie i dość niepewnym głosem oznajmił:
— Według postanowienia Sowietów żołnierskich i robotniczych obywatel Światopełk-Mirski uznany jest za wroga rządu, ma być aresztowany i osadzony w więzieniu...
Ksiądz milczał przez chwilę, a później zupełnie spokojnym głosem rzekł z uśmiechem:
— Janku, daj mi futro i kapelusz, muszę wyjść.
Spokojnie, bez pośpiechu ubrał się i, patrząc na bandę zbójów, powiedział:
— Jestem gotów, panowie!
To „panowie“ było jak smagnięcie batem po twarzy. Niektórzy z żołnierzy zrozumieli i zaczęli chrząkać.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/133
Ta strona została przepisana.