— Nie powiesz? — pytał sędzia.
— Nie!
— Jeszcze raz!
Druga struga krwi spłynęła po twarzy oślepionego kapłana. Słaniał się na nogach, usta mu drżały od strasznego bólu, lecz nie przestawał się modlić do Matki Zbawiciela, który w męce konał za ludzkość.
— Powiesz? — szarpnął go za rękę „towarzysz“ Leon.
— Nie! — szepnął ksiądz.
— Nr. 13, Gunia! A dobrze tylko!
Kat, szarpnął księdza za sutannę, obnażył szeroką pierś, a potem schwycił go zbójeckim ruchem za szyję i rzucił na ziemię. Usiadłszy na nim, krótkim, szerokim nożem, zaczął nacinać mu skórę na piersi i odrywać kawałek po kawałku.
Ksiądz wydał jęk, lecz wkrótce zagryzł wargi i milczał, tylko mięśnie mu drżały na twarzy, a palce kurczowo wpiły się w końce jedwabnego pasa.
— Nie powiesz i teraz? — pytali go kaci.
Kapłan milczał, gdyż był w głębokiem omdleniu.
Z wyciętego na piersiach dużego krzyża, który krwią, jak szkarłatem się barwił, upływało życie.
Kaci zlali księdza wodą.
Ocknął się na chwilę i, czyniąc słabnącą ręką znak krzyża świętego nad sobą szepnął jękiem.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/139
Ta strona została przepisana.