Po chwili oddziałek posuwał się szosą, a za nim ciągnęły dwa wozy. Na jednym siedział sam Grzesiak, na drugim Piotruś.
— Odprowadzimy was do Lublina, interes mamy w mieście, to odrazu załatwimy przy sposobności! — mówił stary wieśniak, jakgdyby się tłumacząc.
Nieznane są jednak drogi życia i ukryte jest nasze przeznaczenie...
Do Lublina nie doszedł oddziałek młodego oficera, i Grzesiak nie zdołał załatwić swoich spraw w mieście.
Polskie wojska cofały się od Lublina pod parciem przeważających sił bolszewickich.
Tegoż samego dnia wieczorem oddziałek był zmuszony wziąć udział w bitwie. Bolszewicy napierali ostro, przechodząc często do ataku. Polacy bronili się kontratakami.
Gdy oddziałek zbliżył się do odchodzących wojsk, dowództwo wysłało go natychmiast naprzód, aby przyłączył się do tych pułków, które były wysunięte najbliżej nieprzyjaciela.
Wkrótce zajęto mały gaik i stąd miało nastąpić uderzenie na wroga, gdy ten wyjdzie na szosę. Grzesiak z wozami stanął na skraju gaiku, skąd widział szosę, pola i ukrytych w rowie żołnierzy.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/150
Ta strona została przepisana.