dokąd i poco idą. Dopiero, gdy przejechali już kilka kilometrów, oficer wprowadził szwadron w gęste zarośle, które ciągnęło się aż do Płońska, lecz już od strony bolszewickich pozycyj.
Wtedy szwadron zrozumiał, że obchodzą miasto. Po chwili podporucznik zatrzymał żołnierzy i zwrócił się do nich z takiem przemówieniem:
— Chłopcy, musimy spełnić trudne, ale ważne i chlubne zadanie. Rozkazano nam zaatakować bolszewików od tego skrzydła, od Ćwiklina, aby wywołać zamieszanie i zmusić armaty do milczenia, gdyż nasze dowództwo zamierza przenieść baterje na dogodniejsze pozycje, niż obecne, zagrożone przez Moskali. No, a teraz z Bogiem, naprzód!
Przedzierali się jeszcze sporo czasu przez zarośle, i dopiero, gdy do bolszewików pozostawało jakieś 500 kroków, oficer podniósł do góry pałasz i krzyknął:
— Naprzód!
Szwadron, tratując krzaki, wypadł na łąkę i, rozpuściwszy konie, pomknął w stronę nieprzyjaciela.
Rozległy się krzyki, rozpoczęła się bezładna bieganina. Bolszewicy rzucili się do koni, zaczęli wprzęgać je nagwałt do dział i uciekać. Podciągała im na pomoc piechota i rozpoczynała ogień.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/179
Ta strona została przepisana.