krzyż, czy kotki na rogach kopca, lecz ktoś zniszczył i te ślady opieki i szacunku ludzi...
A tymczasem leżą tam na roli Wjuka kości bohaterów, chluby narodu.
W parę tygodni po bitwach bystrzyckich, do chaty włościanki Wiktorji Juchniewiczowej weszło czterech bolszewickich żołnierzy, którzy prowadzili z sobą dwóch jeńców.
Byli to Polacy, których zagarnięto po jakiejś potyczce, gdy ranni leżeli na polu bitwy.
Jeden z nich był to zupełnie młody chłopak z ledwie zaznaczonemi wąsikami; z kołnierza i zielonej bluzy miał zdarte wszelkie oznaki, na plecach cała koszula była zlana i przesiąknięta krwią, ciężkiemi soplami spływającą na podłogę.
Drugi zaś był mały, bardzo krępy żołnierz o czarnych oczach.
Bolszewicy zasiedli przy stole i starszy, noszący czerwoną opaskę na ramieniu, zwrócił się do młodego jeńca.
— Kto jesteś? — zapytał go.
— Oficer pułku strzelców kowieńskich — odparł słabym głosem, ledwo trzymając się na nogach.
— Nazwisko i imię — indagowano go dalej.
— Nie mam nazwiska, jestem Polak i dość wam tego...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/183
Ta strona została przepisana.