książkach nie dałoby się wszystkiego pomieścić; krzyże fary nieszawskiej i mieniący się pod słońcem wartki prąd Wisły — wszystko widział Loluś oczami swej duszy, rozumiał i kochał, lecz jednocześnie czuł, że coś innego pociąga jego myśli.
Męczyło go to wspomnienie nieokreślone i przejmujące, więc zmarszczył czoło i począł uporczywie pracować myślą.
— Jak to wtedy było? Kiedy uczułeś to po raz pierwszy? — pytał ktoś niewidzialny w duszy Lolusia. — Jak się to stało? Kiedy?...
Upadł chłopak nawznak w wysoką trawę i oczy utkwił w bezdenny, pociągający, jak otchłań morska, błękit nieba. Widział przesuwające się przejrzyste, jakgdyby z piór skrzydlatych aniołów utkane obłoki, lekkie i zmienne; kołyszące się na tle nieba pełne, ciężkie kłosy, które wysoką ścianą stały tuż nad głową chłopca; migające w powietrzu, jak czarne błyskawice, jaskółki i bąki huczące — widział i nie widział tego Loluś, gdyż te wrażenia ślizgały się po jego duszy, jak ślizga się po powierzchni lodu pędzony wiatrem suchy liść.
Loluś słyszał płynące zdaleka głosy rybaków na Wiśle, dziecięce krzyki, ujadanie psów, śpiew ptaków — lecz i te dźwięki nie budziły zagubionej myśli w duszy jasnowłosego chłopaka...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/197
Ta strona została przepisana.