Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/198

Ta strona została przepisana.

Naraz... Pojedyncze uderzenia sygnaturki kościelnej, a za chwilę — potok niespokojnych, wołających do czynu dźwięków.
— „Anioł Pański“... — wyszeptał Loluś i podniósł się.
Już rozpoczął modlitwę za umarłych, gdy naraz drgnął.
Odgłosy dzwonu kościelnego, dobiegając do niego, łączyły się z echem, odbitem od wzgórza, i tworzyły dziwne akordy, chwilami pogmatwane, fałszywe, chwilami cudnie stonowane. Jeden z akordów ożywił wspomnienia, odtworzył cały obraz.
W salonie Muchny w Warszawie gra Loluś na fortepianie nokturn Szopena. Słucha go kilka osób. Muchna, kuzynka Irenka, niedawno przybyła z Ameryki, która tak zabawnie wymawia polskie wyrazy, Stach, oglądający ryciny w książce, jakaś starsza pani z dwiema panienkami i paru jakichś przyjezdnych panów.
Loluś gra, lecz od czasu do czasu obejmuje spojrzeniem wszystkich obecnych, widzi w tej chwili głębiej i ostrzej, przenika dusze i serca ludzi. Przypomniał sobie, że wtedy właśnie oczy swoje utkwił w łagodnej twarzy matki i naraz spadła z tej twarzy maska życiowa. Ujrzał tęsknotę, trwogę przed kroczącą zdaleka tajemnicą, nieuchwytne pragnie-