Tak się czujemy, jak gdyby na całej ziemi była taka sama cisza i taki sam spokój. A przecież tak nie jest, Matuś najmilsza?
Matka nie odrazu się odezwała.
— Pewnie, że tak nie jest, synusiu... — szepnęła po chwili.
— Więc, Matuś, wszystko co nas otacza, co nam jest przyjemne, co jest naszem szczęściem i życiem, nie jest tem dla innych, dla całego narodu? — pytał Loluś, boleśnie oczekując odpowiedzi.
Długo milczała matka. Zapewne rozumiała bieg myśli syna, jeszcze walczyła z miłością matczyną, która nieraz ślepa jest wobec wrogiej prawdy, lecz zwyciężyła siebie i odrzekła:
— Tak synku! Życie i szczęście człowieka nie zawsze jest podobne do życia i szczęścia narodu...
Loluś zamyślił się głęboko. Chciał upaść do nóg matki i błagać ją, aby pozwoliła mu złączyć swoje życie z życiem Polski, lecz przypomniał sobie jej trwożne oczy przy podwieczorku, niezwykle bolesny wyraz twarzy, gdy grała „Legendę“ Wieniawskiego i zachwyt nad tą napływającą zewsząd ciszą, która choćby na chwil kilka zagłuszyć miała nielitościwą trwogę dnia, hałaśliwe dysonanse życia. Lęk i litość ogarnęły go i zmieniły jego plany na ten wieczór.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/205
Ta strona została przepisana.