— Matuś! — zaczął szeptać Loluś, cichutko, jakby się bał, że podsłuchać ich może ktoś obcy. — Powiedz! Jak powinno być w życiu? Co jest wyższe i więcej ważne i cenne: życie i szczęście moje, twoje, babci, Stacha, Irenki, czy też wszystkich tych, którzy naród nasz stanowią?
Matka gwałtownym ruchem podniosła głowę, zajrzała synowi w oczy i szybciej iść, prawie biec poczęła, jakgdyby usiłowała uciec od stanowczej odpowiedzi.
— Matuś, Muchno, odpowiedz!...
— Człowiek istnieje dla swego narodu, a życie jego osobiste jest drobną cząstką życia kraju! — odparła nareszcie twardym głosem, nie podnosząc oczu. — Tak uczyli nas dziadowie i pradziadowie i tem mocną była Polska i przetrwała...
Lolusiowi twarz rozpromieniła się. Schwycił swoją Muchnę w objęcia i zaczął okrywać pocałunkami jej twarz, oczy, czoło, włosy i ręce.
— Tyś — cudna, tyś — Polka, tyś — Matuś najdroższa, najukochańsza! — szeptał wśród pocałunków. — Więc, Matuś złota, Muchna moja mała, śmierć za naród może stać się jego życiem, a szczęściem dla każdego z nas? Czy dobrze myślę?
Długo czekał chłopak na odpowiedź. Matka milczała, szybko idąc naprzód i nie patrząc na syna.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/206
Ta strona została przepisana.