Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/218

Ta strona została przepisana.

rowu przydrożnego i rozpoczęli strzelaninę. Był to bezładny i słaby ogień, gdyż nie wszyscy chłopcy mieli sprawne strzelby, nie we wszystkich ładownicach były naboje. Tymczasem od moskiewskiej pozycji leciał gęsty grad kul i coraz częściej pociski armatnie przecinały powietrze. O 4-tej bitwa rozgorzała na dobre. Ogień nieprzyjacielski stawał się coraz potężniejszym i naraz stała się rzecz straszna. Oddziały, stojące na skrzydłach 236-go pułku, zaczęły się cofać. Loluś widział bezładne kupy ludzi, uciekających w popłochu w różne strony. Z pozycyj rosyjskich zaczęli wybiegać żołnierze i z dzikiemi okrzykami pędzili w stronę Ossowa.
Nikt ich nie wstrzymywał, oprócz chłopaków, strzelających z rowu przydrożnego.
Zamieszanie zaczęło się wkradać w szeregi walczącej dziatwy, gdy w tej chwili rozległ się doniosły, dźwięczny głos. Chłopcy nigdy jego nie słyszeli, więc ze zdziwieniem zaczęli się oglądać. Wkrótce zrozumieli, że to kapłan pułkowy, młody ksiądz Skorupka, wykrzykiwał coś, czego nie można było dosłyszeć w zgiełku strzelaniny.
Po chwili ksiądz stanął w rowie i wybiegł na drogę. Miał krzyż w wysoko podniesionej ręce; obróciwszy bladą, natchnioną twarz w stronę chłopaków-ochotników, krzyknął: