stra miłosierdzia. Kasztanowate włosy wymknęły się jej z pod białej chustki z czerwonym krzyżykiem na czole. Na bladej twarzy pałały, jak dwa płomyki, olbrzymie zielone oczy, wpatrzone w ciemną przestrzeń.
— Prędzej, prędzej! — szeptały namiętnie mocno zaciśnięte usta.
Wóz mknął z turkotem i brzękiem.
Gdzieś z boku błysnęły ognie i wóz podążył ku nim.
Wysoki, chudy ksiądz z kilkoma parobkami, uzbrojonymi w rydle, wchodził właśnie na moczary Ossowskie. Ten ponury, jakiś tajemniczy, zgrozą przejmujący orszak, oświecały trzy smolne pochodnie.
Ksiądz podszedł do wozu.
— Gdzie 236 pułk? — padło pytanie.
— Nie wiem! — odparł ksiądz. — Zapędził się za Moskalami. Idę grzebać poległych.
Sanitarjuszka zeskoczyła z wozu i, nic już nie słysząc, szła za księdzem i parobkami. Na suchem miejscu był wykopany głęboki dół. Tuż przy nim złożono stos ciał.
Ksiądz wydawał jakieś rozkazy, parobcy krzątali się dookoła, pochodnie świeciły czerwonemi plamami, rzucając migotliwe, błędne światła na
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/222
Ta strona została przepisana.