Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/30

Ta strona została przepisana.

— Stój — rozległa się nagle głośna komenda.
Cofający zatrzymali się, a Władek Sosnowski znowu krzyknął:
— Naprzód! Nie oddamy dowódcy!
I pomknął ku bolszewikom. Dobiegł w porę do rannego, bo już okrążali go Moskale. Bagnetem i kolbą odpędził napastników, i wtedy właśnie nadbiegło jeszcze kilku chłopców z pułku. Zdawało się, że bitwa na nowo się rozpali. Bolszewicy pchnęli świeżą kompanję. Polacy po rozpaczliwej obronie zmuszeni byli jednak do odwrotu. Odchodzili, unosząc z sobą oficera i broniąc się przed ścigającymi ich wrogami. Lecz coraz to któryś z ochotników ubywał i z każdym niemal krokiem grupka ich stawała się mniejsza i szczuplejsza.
Upadło naraz dwóch ochotników, a ciężko ranny kapitan, dźwigany przez nich, runął na ziemię. Podbiegł do niego Władek Sosnowski, podniósł i, wziąwszy na plecy, ruszył krzycząc:
— Zasłaniajcie kapitana, chłopcy!
Bolszewicy coraz gęściej strzelali, szerząc zniszczenie wśród Polaków. Ci zaś uszli jeszcze kilkaset kroków, aż rozległa się salwa. I zmiotło jak wichrem tę garstkę odważnych. Polegli wszyscy — pozostał tylko Władek Sosnowski.
Zatrzymał się zdumiony, gdyż jakoś dziwnie za-