niej w świecie wyjąwszy jedno oko, zaczął je przecierać chustką.
— No, teraz już będzie dobrze! — zawołał. — Wnet wszystko dojrzę.
Obejrzał się, usłyszawszy za sobą tupot nóg.
Wójt zmykał, zakasawszy poły sukmany i wrzeszczał, jak gdyby go ze skóry obdzierano.
— Sąsiedzi, to — czarownik! On wszystko znajdzie, bo oczy wyjmuje i przeciera! Straszny to człowiek! Nieszczęście może na wieś sprowadzić, urzec na całe życie. Znoście, sąsiedzi, owies, hrykę, a dodajcie im dwa wory suszonych ryb i wołu. Niech tam z kępy migiem nazad wiozą. Oj, Chryste, Matko Przeczysta, nastrachał się ja, gdy on oko wyjął, a ono łyskało na dłoni... Oj, sąsiedzi, niesamowity to oficer i jak z takim czarownikiem wojować?!... Chryste!...
Nazajutrz o świcie, kapitan Rokicki wypłacał gospodarzom należne kwoty za owies i prowjanty, a porucznik Powała zajadał gorące, masłem ociekające rżane pierogi z cebulą i rybą.
Zakończywszy rachunki i pobrawszy pokwitowanie, kapitan ruszył na czele swego oddziału.
— Coście wy tam wykombinowali, kolego? — pytał kapitan rad, że tak spokojnie i szczęśliwie wywiązał się z ciężkiego zlecenia.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/43
Ta strona została przepisana.