— Henri Kossowski! Henri Kossowski! — wołał pękaty monsieur Delarue, wychowawca szóstej klasy w Kolegjum św. Ludwika w Paryżu.
— Henri Kossowski! Henri! Henri! — dopomagali uczniowie, czyniąc niebywały hałas i zgiełk.
Henryk jednak nie słyszał, bo był bardzo poważnie zajęty.
Miał właśnie spotkanie z zaklętym wrogiem-siódmoklasistą, Maurycym Lefèvre’m.
Siódmoklasista, już mocno wąsaty, barczysty i rozrosły, słynął jako atleta. Nie lubił silnego i zwinnego Polaka, dokuczając mu przy każdej sposobności. Długo znosił to Henryk, aż pewnego razu nie wytrzymał i machnął Lefevre’a naodlew w twarz. Wywiązała się bójka, po której Henryka odprowadzono do szkolnego szpitala, lecz odtąd Maurycy starannie unikał nowego spotkania.
Natomiast Kossowski marzył o tem, aby zmierzyć się z nim jeszcze raz. Nie bał się już atlety, gdyż spostrzegł, że o ile jest straszny w pierwszem