mość, że za kilka dni będzie przeniesiona na lewy, jeszcze bardziej niebezpieczny odcinek okopów.
7 maja, Jan Rotwand, „le brillant Jean“, jak go z kurtuazją nazywali oficerowie z sąsiedniego odcinka, zajętego przez francuską piechotę, kierował ogniem karabinowym. Od czasu do czasu młody oficer wyglądał przez otwory czołowego nasypu. Parę razy kula, trafiwszy w otwór gwizdnęła mu koło ucha.
— Strzeż się! — krzyknął mu któryś z kolegów. — Patrz przez peryskop, bo inaczej wpakują ci niklu do głowy.
— Nic mi nie będzie! — wesoło odparł młody podporucznik. — Wierzę w swoją gwiazdę i wiem, że powrócę z wojny szczęśliwie!
I dalej chodził po szańcu, zachęcał żołnierzy, telefonował do sztabu, zapisywał rozkazy.
Późno wieczorem, ogień w niemieckich okopach nagle ustał...
Zdziwiony podporucznik bacznie oglądał pasmo ziemi, przedzielającej szańce, zoranej granatami i gradem kul.
Zobaczył pale, pomiędzy któremi ciągnęła się sieć z drutu kolczastego, głębokie doły i wyrwy, uczynione przez wybuchy pocisków, lecz w szańcach było cicho.
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/61
Ta strona została przepisana.