dział i słyszał, znał geografję, jak nikt z kolegów. Najulubieńszym jego przedmiotem była matematyka; sam układał zadania, nad któremi suszyli sobie głowy belfrowie niemieccy. Obkuwał się Janek mimo wrodzonych zdolności straszliwie!
Dziś właśnie miał rozstrzygnąć się spór, kto zostanie pierwszym uczniem, czy on — mały Janek, jedyny Polak w całem gimnazjum, czy biały, jak mleko, o oczach gotowanego karpia, tłusty, jak półgęsek, Hans Bruckner, syn ławnika Hanoweru.
Ten spór miało rozstrzygnąć ćwiczenie piśmienne z matematyki.
Janek pożegnał swoją mateńkę przed gmachem gimnazjum i skierował się do klasy. Wkrótce wszedł nauczyciel i na tablicy wypisał temat wypracowania klasowego. Uczniowie pochylili się nad kajetami. Janek bardzo prędko rozwiązał zadanie i zaniósł je nauczycielowi, który ze zdziwieniem spoglądał na małego matematyka.
— Już? — zapytał, opuszczając okulary, które miał założone na czoło.
— Już, panie profesorze! — odpowiedział Janek i podążył do swojej ławki.
Gdy przechodził koło Hansa, który pocił się jeszcze nad zadaniem, ten wybałuszył na niego swoje bezbarwne, rybie oczy i z nienawiścią zasyczał:
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/77
Ta strona została przepisana.