Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/85

Ta strona została przepisana.

Gdy legjoniści dowiedzieli się po bitwie o śmierci kaprala, otoczyli zabitego i chociaż znużeni i prawie wszyscy ranni, długo stali, patrząc ze smutkiem w spokojną twarz małego bohatera. Niejednemu łza błysnęła w oku, niejeden coś szeptał blademi ustami. Naraz przybiegł z czołówki, gdzie mu robiono opatrunek, jeden ze starych legjonistów, który stale przebywał z kapralem.
Ten stanął, jak wryty, jakgdyby zgrozą zdjęty, przed ciałem chłopięcia, i naraz z rozpaczą w głosie jęknął:
— Janku... poco... poco... tak?
Nie dopowiedział i ścisnął dłońmi głowę, opasaną bandażami.