Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Biegł i myślał, że oto biegnie obok niego Grześ Gruszecki, wysoki, wiotki chłopak. Ma zaledwie 15 lat. Biegnie, podskakując, i coś pokrzykuje. Wesół jest i szczęśliwy, a dziś w nocy płakał do rana, gdyż tęskni za domem i ulubionym kotem.
— Dzieciak! — mignęła Ludwikowi myśl, chociaż sam przecież był też dzieciakiem, tylko, że nigdy nie płakał i tęsknotę tłumił w sobie słowami:
„Teraz wojna, a tęsknota i miłość na później“!
Naraz Ludwik potknął się upadł.
Chciał zerwać się i biec dalej naprzód, lecz nie mógł ruszyć z miejsca. Siadł na ziemi i ze zdumieniem spojrzał na nogę. Spodnie nad kolanem zaczęły jakoś dziwnie wystawać, jak pęcherz, gdy go nadymają. Chłopak dotknął ręką i natychmiast dłoń krwią się zbroczyła.
— Ranny jestem! — domyślił się.
Zagiął spodnie i obnażył nogę. Ciemna struga krwi ze świstem płynęła z kolana, a z buta też buchała krew...
— Głupia rana — pomyślał Ludwiś.
Lecz jednocześnie poczuł, że słabnie. W oczach zaczęły mu latać czarne i białe koła. Zemdlał.
Oprzytomniał ze straszliwego bólu. Noga zbrzękła, zsiniała, a krew płynęła i płynęła, aż się zebrała cała kałuża gęstej, szkarłatnej krwi.