Na wiejskiej plebanji w głębi ziemi płockiej rozlokował się wygodnie podjazd bolszewicki. Księdza proboszcza Moskale związali i związanego popędzili kolbami, zmuszając go, aby wskazał, gdzie ma schowane wino i miód. Ksiądz, mocno poturbowany, z wielką krwawą blizną od zadraśnięcia bagnetem, otworzył skrytkę w komorze i wtedy oczom rozbestwionych bolszewickich najeźdźców ukazało się kilka dobrze omszałych butelek.
— Bieri, rebiata, i piej! — wrzasnął jakiś kudłaty żołdak o powiehrzonej brodzie i skośnych oczach. — Poco księdzu wino?
Zaklął strasznie i bluźnierstwa zaczął wyrzucać z plugawej gęby. Ksiądz aż przybladł, słysząc te słowa ohydne, wołające o pomstę do Boga.
Moskale tymczasem rzucili się do komory i zaczęli porywać butelki i, uderzając w denko szerokiemi dłońmi, wysadzać korki. Po chwili powrócili do plebanji, gdzie jeden z żołdaków rozłożył na stole zrabowane kiełbasy, jaja, chleb i rozpoczęli ucztę.