— Związać i pod ścianę z nim! — komenderował oficer.
Walek w porwanej, uwalanej we krwi i błocie koszuli stał ze związanemi rękami i nogami przy piecu i cienko, piskliwie śmiał się.
— Toś ty to uczynił, polski psie? — pytał oficer, podnosząc rewolwer.
— A ja! — brzmiała odpowiedź.
— Sam, bez pomocy?
— A juści, sam, tylko z kosom! — śmiał się Walek.
— Czemuś to zrobił, szczenię? — wrzasnął oficer.
— Matki Najświętszej broniłem i ziemi naszej też. Matka Częstochowska dała mi moc i spryt, bym wiedział już, poco Walek-pastuch żyje na ziemi! — odparł głośno i spokojnie chłopak, lecz już nie uśmiechał się i nie chichotał.
Później, gdy zapalono lampę i przeprowadzono rewizję w domu, gdzie nikogo nie znaleziono, oficer zbliżył się do chłopca. Walek uważnie zajrzał mu w oczy i później wzrok obrócił na stroskane oblicze Matki Zbawiciela świata i szepnął:
— Daj!...
Huknął strzał rewolwerowy. Walek z przebitą głową osunął się na podłogę, pozostawiając na białej powierzchni pieca szeroką, czerwoną smugę...
Strona:F. Antoni Ossendowski - Najwyższy lot.djvu/98
Ta strona została przepisana.